//Krytyka 2.0// - Adam Kruk
Krytyka 2.0 - Adam Kruk
Internetowa demokratyzacja krytyki pozwala wychodzić poza pojedyncze recenzenckie ego, a czasem nawet poza samo słowo.
Krytyk dnia dzisiejszego to ekspert, często anonimowy, który woli działać kolektywnie i z dystansu[1].
Mieczysław Porębski
Metakrytyka
Wraz z przemianami paradygmatu kultury, opartej obecnie w dużej mierze na internecie – zarówno pod względem sposobu dystrybucji, jak i zmieniającego się języka (zamiast linearności wszechkoneksjonistyczne zestawienia) – zmienia się także umocowana w niej krytyka. Internet po przejściu w fazę 2.0 rozumiany musi być jako forum wymiany opinii i inspiracji, na którym każdy niejako staje się krytykiem, nie zaś jako wirtualny supermarket. Upowszechnienie serwisów społecznościowych i mikroblogowych doprowadziło do demokratyzacji wyrażania sądów, z których każdy może zostać opublikowany. Z jednej strony przełamało to arbitralną parcelację krytyki, dokonywaną przez ekskluzywne kluby prasy drukowanej, telewizji i hermetyczne uniwersytety, z drugiej jednak w bezliku głosów (wyróżnionych niegdyś przez Krzysztofa Mętraka w Krytyku jako trenerze[2]) postawy krytyczne ulegają uproszczeniu. Krytyk-wyznawca często zamienia się w bezrefleksyjnego fana (♥♥♥), krytyk-partner wchodzi w rolę uzurpatora, a krytyk-pogromca w języku forów internetowych zwie się hejterem (od ang. „hate” – nienawiść), waląc na oślep, często z użyciem języka nienawiści. Krytyk-trener zaś w ogóle stracił rację bytu, pozycja ta zakładała jednak pewien dialog z twórcą, a który artysta może sobie pozwolić na google’owanie wszystkiego, co o nim napisano? Może tylko początkujący. Krytyka 2.0 bardziej niż twórczym, a przynajmniej współtwórczym dialogiem z autorem, jest raczej zbiorem niezależnych od siebie, indywidualnych i grupowych ekspresji, dyskusją z członkami poszerzonego krytycznego kręgu. Rozbuchaną do nieznanych wcześniej rozmiarów metakrytyką.
Przychodzącą po krytyce metakrytykę (greckie „metá” oznacza zarówno „po”, jak i „pomiędzy”) Mieczysław Porębski próbował opisać za pomocą terminów teorii gier. Pierwsze posunięcie należeć miało do artysty, kolejny ruch (ustosunkowanie się do dzieła) robią krytycy i ten z nich wygrywa, którego zdanie potwierdzi się w wyborach następnych: „Żeby wygrać, krytyk musi komentować, propagować swój wybór, podczas gdy technika zarówno samego wyboru, jak i komentarza może być nader zróżnicowana”[3]. Internet jest tu świetnym środowiskiem promocji własnego zdania czy odczucia, a także jego weryfikacji. Dostarcza zróżnicowanych form komentarza i nie wymaga zaproszenia do dyskusji. By wywołać spór krytyczny lub w nim uczestniczyć, wystarczą blogi, fora i tablice, czyli „mury” (ang. wall) , serwisów społecznościowych. Metafora wskazuje na dopuszczenie przez technologię do głosu tych, którym we wcześniejszych warunkach licencjonowania debaty publicznej pozostałoby jedynie wymalowywanie swoich opinii na murach. Tablice mogą służyć zarówno ordynarnemu „hejterstwu”, jak i bezlitosnej pozainstytucjonalnej weryfikacji jakości – tyleż dzieła, co jego recepcji krytycznej. W internecie metakrytykę uprawia się w licznych, mniej lub bardziej opiniotwórczych kręgach. Tu nie ma centrum i peryferii, niezmiennie jednak, aby wygrać, trzeba przekonać lub przynajmniej zaciekawić innych. Wykorzystywane do tego są oryginalne formy krytyczne. Od wieków krytyka postrzegana była jako część kultury słowa, a szczególnie słowa pisanego. „W cywilizacjach przedpiśmiennych była ona zapewne rytualna i magiczna. W różnorodnych cywilizacjach pisma była teologiczna, hermetyczna i normująca. Dopiero w cywilizacji druku stała się ona krytyką zindywidualizowaną, osobistą, zaangażowaną, poetycką. W naszej odrębnej cywilizacji, cywilizacji audiowizualnej, jest ona krytyką podzieloną, zhierarchizowaną, anonimową, przy czym trzeba podkreślić, że jest to konieczność techniczna, a nie ideologiczna czy społeczna” – pisze Mieczysław Porębski[4]. Dziewiętnastowieczny rozwój druku wzmocnił też jej rozumienie jako emanację ego krytyka. Dziś, w dobie ziszczonej przepowiedni McLuhana o zastąpieniu kultury druku kulturą obrazkową, zasadne wydaje się pytanie o poszerzenie tradycyjnych form ekspresji krytycznej – o możliwość wykroczenia poza słowo (czy istnieje krytyka wizualna?), a także poza pojedyncze ego (jaki potencjał kryje w sobie krytyka kolektywna?).
Krytyka kolektywna
Ekspansywność krytyki kolektywnej w internecie wiąże się z malejącym znaczeniem pojedynczego recenzenckiego ego, które musi zostać wzmocnione odpowiednią ilością głosów podobnych. Przykład dość głośnej facebookowej grupy „Podpisy pod obrazkami w MOCAK-u", której członkowie wyszydzają hermetyczny czy zwyczajnie grafomański język pisania o sztuce, dowodzi tej właściwości. Autorzy grupy tłumaczyli, że: „Teoria i krytyka sztuki jest potrzebna dziełom, a prace prezentowane w MOCAK-u i sztuka współczesna w ogóle zasługują na klarowne i wnikliwe wprowadzenia. Martwi nas rozdźwięk między poziomem »obrazka« a podpisu”. Ponad dwa tysiące „lajków” wywołało dyskusję, która przedostała się także poza portal Zuckerberga, o formie krytyki. Krytyka kolektywna ma nie tylko tę zaletę, że łatwiej ją usłyszeć, ale prowadzi też do odczarowania jej języka i w rezultacie do upowszechniania kultury. Przykładów podobnych metakrytycznych kolektywów jest mnóstwo. Na polu krytyki filmowej powstała ostatnio facebookowa grupa Jacek Szczerba na dziś, w której krytyka tekstów dziennikarza „Gazety Wyborczej” odbywa się – podobnie jak w przypadku podpisów z MOCAK-u – poprzez jego cytowanie, czasem okraszone złośliwymi komentarzami. Jednocześnie tego rodzaju prześmiewcze grupy budzą wątpliwości natury e(ste)tycznej. Niektórzy ich członkowie sami zajmują się krytyką i zamiast wejść w podpisaną własnym nazwiskiem rzeczową polemikę (opublikowaną chociażby na blogu), chowają się w anonimowej masie komentarzy. Niemożliwość obrony przed wirtualnym tłumem powoduje, że przedmiot krytyki może ją jedynie zignorować. Tym samym otwarte przed chwilą pole metakrytyki równocześnie się zamyka. Nie zawsze jednak chodzi o paszkwile. Media społecznościowe pełne są afirmatywnych grup fanowskich, które z kolei często służą, mniej lub bardziej zakamuflowanym celom marketingowym. Widać to już nawet na poziomie komentarza internetowego – specjalistom od public relations płaci się za śledzenie dyskusji na forach i wpisywanie życzliwych słów o promowanych dziełach. Romans krytyki z PR-em nie jest zasadniczo nowy. Już w XIX wieku „komercjalizacja działań wydawców i księgarzy wyraźniej niż przedtem ujawniała realizowane przez krytykę funkcje reklamowe”, jak podaje Słownik literatury polskiej XX wieku[5]. Krytyka zawsze musiała mierzyć się z obecnością rynku. I odwrotnie.
Najlepiej opłacanym rodzajem krytyka jest, wyspecjalizowany przez telewizję, juror telewizyjnego talent show. To osoba znana, której kompetencji nie docieka się, gdyż już sama jej obecność w roli oceniającego czyni z niej krytyka (Clifford Geertz nazywa taką funkcję ja zaświadczającym). Jednak telewizja, która jeszcze niedawno pieczętowała hiperrealność i wszechmoc czwartej władzy, otrzymała własnego zoila w postaci użytkowników internetu. Jak pisze (anonimowo i zapewne kolektywnie) wyspecjalizowany w krytykowaniu telewizyjnej popkultury portal Pudelek, jej przedstawiciele „chcieliby występować w mediach w pięknych pozach, w dopracowanych wywiadach i nie musieć czytać opinii na swój temat. Mieć monopol na opinie. Tylko podziw i brak krytyki. Internet to wywrócił, wszystko popsuł. Świat był dla nich tak piękny zaledwie dziesięć lat temu, gdy nie musieli wiedzieć, co o nich naprawdę myślicie. Prosta możliwość dodania komentarza do artykułu wywróciła media do góry nogami”[6]. Wraz z komentarzem narodziła się nowa forma krytyczna: lapidarne, cięte zdania perełki, wykorzystujące gry słów, anegdotę, paradoks, niekiedy jadowitą inwektywę personalną. W komentarzu internetowym, czasem zamkniętym w stu sześćdziesięciu znakach, innym razem potrafiącym przybrać rozmiary minieseju, znaleźć można tyleż grafomanii, co błyskotliwości i zdrowego rozsądku.
Inaczej niż proszone występy telewizyjne, krytyka 2.0 jest inkluzywna. Weźmy coraz bardziej upodabniający się do portalu społecznościowego Filmweb, który zachęca swoich użytkowników nie tylko do komentowania, ale i pisania własnych recenzji. Internet całkiem odmienił krytykę muzyki popularnej – najbardziej opiniotwórcze nie są już drukowane magazyny w rodzaju „Rolling Stone’a”, ale portal internetowy Pitchfork, a u nas wykształcony na bazie grupy dyskusyjnej Screenagers i Porcys, który z recenzji pisanych zespołowo przez czterech autorów uczynił w pewnym momencie swoją dewizę. Porcys odwoływał się do znanej z serwisów społecznościowych prawidłowości, że dopiero krytyka kolektywna ma moc tworzenia i obalania mód. Jak pisze Małgorzata Halber: „Kiedy mamy do czynienia ze zjawiskami, które zdobyły ekstremalną popularność, natychmiast w dobrym tonie jest je krytykować. Chwilę potem, kiedy wszyscy zaczynają je krytykować, można już sobie pozwolić na to, żeby wrzucić je na »walla« i będzie uznane to za ironiczne. Naprawdę ciężko jest zdążyć, jeśli nie ma się odwagi mieć własnego zdania”[7]. W tym właśnie najbardziej widać ambiwalentną rolę krytyki kolektywnej – jej siła prowadzi do „wygranej” danego osądu, nie wiadomo już tylko, do kogo ów sąd należy i na ile dyktowany jest owczym pędem.
Przekroczyć słowo
Działalność wspomnianej grupy Podpisy pod obrazkami w MOCAK-u demonstruje jeszcze jedną (prócz kolektywnej) właściwość współczesnej krytyki internetowej: odsuwanie się od słowa. Ocena odbywa się tu poprzez umieszczenie fotografii. Obraz ma kompromitować słowo. Tendencja do ucieczki w stronę odmiennych niż tradycyjne form wyrazu jest coraz bardziej powszechna. Odwracając znane twierdzenie Baudelaire’a, że „sonet czy elegia może być najlepszą recenzją obrazu”, krytyka 2.0 pokazuje, że to właśnie obraz może być najlepszą recenzją. „The New York Times” od dwóch lat produkuje krótkie nieme klipy z aktorami, którzy stworzyli najlepsze kreacje aktorskie w minionym roku. Choć całość odbywa się bez słów – pozostaje krytyką, wciąż bowiem obecny jest jej najważniejszy jej element, czyli wybór. W dziale publicystycznym Filmwebu na równych prawach z artykułami funkcjonuje cykl Na skróty, przypominający klasykę kina za pomocą wideoesejów. Dwa lata temu dwutygodnik.com stworzył cykl Moja ulubiona zła recenzja, w którym literaci i literatki (między innymi Sylwia Chutnik, Agnieszka Drotkiewicz, Jaś Kapela) czytali recenzje swoich dzieł na tle wybranych przez siebie pejzaży, odwracając tym samym role oceniającego i ocenianego. Portal Shiznit co roku publikuje zmodyfikowane plakaty oscarowych filmów, same w sobie będące tyleż karykaturą, co ich zwięzłymi recenzjami. Bogactwa tego rodzaju komentarzy wizualnych dostarcza blogosfera, gdzie krytyka przybiera czasem nieoczekiwane formy, takie jak komiks The Movie Roberta Sienickiego czy blog Udław się!, na którym autorka recenzuje filmy, opatrując je przepisami potraw nimi zainspirowanymi. Czy jest to wciąż jeszcze krytyka?
Pojawiają się mniej lub bardziej udane pomysły na otwarcie krytyki na obraz. Podczas tegorocznego festiwalu Plus Camerimage grupa krytyków skupiona wokół RESTARTU zorganizowała dyskusję o tym, jak skłonić zapatrzoną w literaturę krytykę, by posługiwała się nie słowami, lecz narzędziami filmowymi. Oczywiście nie jest to nowość. Od lat zajmuje się tym chociażby Jean-Luc Godard, który otwarcie przyznaje, że artykuły zastąpił esejami filmowymi, do których wprowadza kategorie krytyczne. Podobne poszukiwania obserwuje się też w teatrze. Czy nie można w taki sam sposób traktować chociażby Jacksona Pollescha w TR Warszawa, w którym René Pollesch, zamiast opowiadać, nieustannie analizuje i komentuje przemiany świata sztuki, kapitalizmu, przeczytane dzieła? To interesująca strategia – zamiast walczyć o względy krytyka (albo go ignorować), można się weń po prostu wcielić.
Twórcom nie wystarcza już pierwszy ruch w metakrytycznej grze, co pokazują też niedawne ataki na krytyków dokonywane przez autorów i producentów chłodno przyjętych filmów, takich jak „Kac Wawa” i „Big love”. Jakkolwiek komiczne czy chybione nie byłyby tego rodzaju awantury, dowartościowują one dyskurs krytyczny, pokazując, że wciąż liczyć się trzeba ze słowem, nie tylko z pieniądzem. Pół wieku temu Pauline Kael za warunki sine qua non dobrej krytyki artystycznej uznawała: inteligencję, wiedzę, doświadczenie, wrażliwość, wyobraźnię, oddanie i jasność sądu. Choć przez ostatnie pięćdziesiąt lat krytyka zmieniła się znacząco, ciągle należy dążyć do kryteriów Kael. Pozostają one niezmienne bez względu na to, czy operować będziemy piórem, pędzlem, komentarzem telewizyjnym czy HTML-em. Albo jakąkolwiek inną formą ekspresji krytycznej, która do nich dołączy.
Adam Kruk (ur. 1983) - filmoznawca, krytyk filmowy współpracujący między innymi z dwutygodnik.com, Filmwebem, „Filmem”, „Czasem Kultury” i „Hiro”. Redaktor programu Flaneur kulturalny, wydawnictw Jan Nowak-Jeziorański, Tutejsi oraz bloga Popvictims.pl. Współautor tomów Stanisław Lenartowicz – twórca osobny, Cóż wiesz o pięknem?, Polskie kino niezależne.
[1] Wszystkie cytaty Mieczysława Porębskiego pochodzą z jego artykułu Krytyka jako gra (w: tenże, Krytycy i sztuka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004).
[2] K. Mętrak, Krytyk jako trener, w: tenże, Krytyka – twórczość przeklęta, Przedświt, Warszawa 1995.
[3] M. Porębski, Krytyka jako gra, dz. cyt., s.11.
[4] Tamże, s. 13.
[5] Zob. Słownik literatury polskiej XX wieku, red. A. Brodzka [i in.], Ossolineum, Wrocław 1992, s. 450 .