//Artyści za pomocą krwi oprotestowują retrospektywę Carla Andre przed Dia w Chelsea// Jillian Steinhauer
Artyści za pomocą krwi oprotestowują retrospektywę Carla Andre przed Dia w Chelsea Jillian Steinhauer
W poniedziałkowy wieczór w Chelsea – dzielnicy eleganckich industrialnych galerii – można natknąć się na wiele rzeczy, ale nie należą do nich rozbryźnięte na chodniku kurze wnętrzności i krew. Jednak wczoraj, dla uczczenia pamięci artystki Any Mendiety i w proteście przeciwko zorganizowanej przez Dia Art Foundation retrospektywie jej męża, Carla Andre, performerka Christen Clifford i feministyczna grupa No Wave Performance Task Force złożyły tam w ofierze ciemnoczerwoną kurzą krew i ciemne, brylaste flaki.
Czytelnikom, którzy nie znają historii Mendiety i Andrego, należy się krótkie wprowadzenie. Poznali się w 1979 roku i pobrali sześć lat później, gdy oboje odnosili już sukcesy jako twórcy i handlarze sztuką. Andre był od lat zakorzeniony w zdominowanym przez mężczyzn środowisku minimalistów, a Mendieta i jej bardziej efemeryczna działalność performatywna (jeden z najwcześniejszych performansów artystki polegał na tym, że stojąc nago, trzymała kurę z odciętą głową, której krew obryzgiwała jej ciało) zyskiwały uznanie w kręgach sztuki. W nocy 8 września 1985 roku małżonkowie pokłócili się w swoim mieszkaniu na 33. piętrze domu w Greenwich Village. W trakcie kłótni Mendieta – według słów Andrego – „wypadła przez okno” i zginęła na miejscu. Świadków naocznych nie było. Nie sfotografowano ciała. Oskarżony o zabójstwo żony Andre został po trzech latach uniewinniony.
„Według mnie została wyrzucona przez okno” – powiedziała mi wczoraj wieczorem dramatopisarka Karen Malpede, która w tamtym okresie mieszkała i pracowała w Nowym Jorku. „Odczuły to chyba wszystkie kobiety. Tak jakby każda artystka w Nowym Jorku dostała przestrogę: jak będziesz za dobra, czeka to i ciebie”. Malpede wzięła udział w akcji protestacyjnej przeciwko Dia wraz z mężem, George’em Bartenieffem – oboje współpracują jako dyrektorzy artystyczni z Theater Three Collaborative.
„Było to podsumowanie niebywale wtedy napędzanego przez ego środowiska artystów – dodał Bartenieff. – Niewiarygodne, to było jak wojna między gwiazdami Hollywoodu. Zadęcie to nijak nie miało się do sztuki”.
Po prawie 30 latach Andre jest bohaterem wielkiej retrospektywy w Dia:Beacon, nazwanej przez tę instytucję „pierwszym muzealnym przeglądem całej twórczości Andrego”. Dia Art Foundation planowała jedno nowojorskie wydarzenie związane z wystawą – wykład artystki Leslie Hewitt o twórczości Andrego. Przesunięto je jednak „z uwagi na nagłą niedyspozycję”. Protestujący, którzy przybyli pod budynek Dia w Chelsea około 17.30, zastali na drzwiach zawiadomienie o zmianie daty – i strażnika w białym SUV-ie.
Clifford rozdała zgromadzonym białe kombinezony. Przed ich włożeniem każdy miał napisać na swoim kombinezonie: „Chciałbym, żeby Ana Mandieta nadal żyła” – lub jakiś wariant tego zdania. „Protestuję nie po to, by powiedzieć, że Andre jest pieprzonym mordercą, mimo że tak właśnie myślę – oświadczyła Clifford, wyjaśniając dobór hasła. – Chcę głosić światu pozytywne przesłanie”. Rozwinęła też i przykleiła do ziemi przed Dia papierowy transparent z tym samym zdaniem.
Na początek Malpede odczytał kilkunastu zgromadzonym – wśród których było kilkoro znajomych rodziny Mendiety – fragment powieści Christy Wolf Kassandra. We fragmencie tym grecki heros Achilles okrutnie morduje kobietę, Wolf pisze: „Mężczyźni, słabi, wtłoczeni w rolę zwycięzców, potrzebują nas jako ofiar, by do cna nie wyzbyć się uczuć. Dokąd to zmierza?”. Kiedy Malpede kończył, Clifford, spokojnie trzymając w ręce papierosa, wypalała otwory w torbie na zakupy z kurzą krwią i wnętrznościami. Opryskawszy powoli krwią krawędź transparentu na chodniku, opróżniła torbę przed wejściem do Dia. Wiatr roznosił obezwładniający zapach – świeży odór śmierci. Następnie przeczytała kilka cytatów z książki Who Is Ana Mendieta? (Kim jest Ana Mendieta?).
Nim Clifford zdążyła skończyć, zjawiła się – wezwana przez Dia – policja. Zgromadzeni stali w milczeniu, patrząc na transparent i kurze szczątki – prosty, acz wymowny prowizoryczny pomnik. By uszanować ciszę, policjanci nie odzywali się chwilę, odsuwając się nieco i obserwując sytuację. Wreszcie jeden z nich spytał, kto przewodzi grupie, na co Malpede odparł: „Tu nie ma przywódcy”. Funkcjonariusze przyjęli to i – omijając krew – weszli do budynku. Protestujący rozeszli się.
„Nie interesuje mnie, czy to zrobił, ale że środowisku artystycznemu tak bardzo zależało na tym, by go bronić bez względu na to, czy jest, czy też nie jest winny – powiedział mi Mohammad Salemy, niezależny kurator działający w Vancouver i Nowym Jorku. – Interweniowali w wymiarze sprawiedliwości. Nie można ufać wyrokowi, bo zaważyły na nim wpływowe siły środowiska”.
Akcja protestacyjna jest ważna, ciągnął Salemy, bo pomaga oświetlić „niewidoczny czubek góry lodowej… brzydotę w kręgach twórczych. Rozmawiając o retrospektywie Carla Andre w Dia, ludzie będą musieli wspomnieć o proteście. Znasz to powiedzenie: »Twórzmy historię«? Twórzmy historię sztuki”.
Wróciłam pod wejście do Dia bodaj pół godziny po rozejściu się grupy. Transparent zniknął, a flaki zmiotła książką telefoniczną w schludny kopczyk wstrząśnięta pracownica fundacji. Krew zasychała, ale zostały po niej plamy na chodniku – jakże stosowny hołd dla Mendiety, artystki, którą tak fascynowały naturalne materiały i znaki. Odór nie osłabł jeszcze i towarzyszył mi do końca kwartału, gdy kierowałam się w stronę Dziesiątej Alei.
Przełożył Paweł Łopatka
Artykuł po raz pierwszy został opublikowany przez „Hyperallergic” 20 maja 2014 roku
Jillian Steinhauer redaktorka blogazynu „Hyperallergic” oraz pisarka mieszkająca w Brooklynie. Jej teksty publikowane były m.in. w „Paris Review Daily”, „Los Angeles Review of Books” i „The Awl”.