//Autotautologie// Z Jerzym Trelińskim rozmawia Monika Kozioł
Autotautologie Z Jerzym Trelińskim rozmawia Monika Kozioł
Autotautologie
Z Jerzym Trelińskim rozmawia Monika Kozioł
Monika Kozioł: Rok 1971 to przerwa w pańskiej twórczości artystycznej. Jakie prace tworzył pan przed tą datą? Jakie czynniki wpłynęły na decyzję o rocznym wycofaniu się z działalności artystycznej?
Jerzy Treliński: Kilka lat przed wspomnianym przez panią rokiem 1971 ukończyłem studia w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, gdzie nadal bardzo żywa była atmosfera awangardy międzywojennej, za sprawą Władysława Strzemińskiego, jego życiorysu artystycznego, a później również pedagogicznego. Wywarł on duży wpływ na postawy twórcze łódzkiego środowiska uczelnianego, w którym w 1967 roku rozpocząłem pracę. W naturalny sposób podlegałem atmosferze związanej z charyzmą tego wielkiego artysty, teoretyka sztuki i pedagoga. Na początku mojej drogi artystycznej stykałem się z formalizmem w sztuce. Doświadczenie precyzyjnego, purystycznego myślenia o formie zostało głęboko zakorzenione w mojej świadomości. Moją odpowiedzią na dość powszechne w najbliższym otoczeniu preferencje dla formy było jej połączenie z wyraźnym sygnałem roli treści w dziele sztuki. Stosunkowo łatwo wypracowałem zespół indywidualnych środków wyrazu i posługiwałem się nimi z dużą swobodą. Wielu artystów uważało to za ostateczne osiągnięcie, a krytyka za jedno z głównych kryteriów oceny. Uzyskiwane nagrody, zakupy muzealne, komplementy krytyki, a przede wszystkim łatwość osiągania artystycznego celu zaczęły mnie niepokoić, chociaż pokusa pozostania na tym etapie była bardzo duża. Wszystko to tworzyło atmosferę dusznej palmiarni, gdzie jest bardzo pięknie, ale nie ma czym oddychać. Zdałem sobie sprawę, że muszę „zaczerpnąć świeżego powietrza”. Poczułem, że wpadam w sieć ograniczającą możliwość eksploracji własnego potencjału twórczego. Stwierdziłem, że mój temperament artystyczny nie może zostać oswojony i następnie uwięziony w ramach jednej maniery. Podejmując ucieczkę od tak zwanego stylu, mogłem na różne sposoby formułować i utrwalać swe myśli, uznając, że na usługach twórcy pozostają nieograniczone środki wyrazu, rzecz w tym, aby uzasadniały powód, dla którego zostały użyte. Korzystałem w pełni z tych możliwości, zakładając, że ponad „charakter pisma” przedkładam „charakter myśli”.
Artykuł w całości dostępny jest w wersji drukowanej dziesiątego numeru MOCAK Forum.