//Dlaczego nie lubię popkultury?// - Mike Urbaniak
Dlaczego nie lubię popkultury? - Mike Urbaniak
Jestem starym trzydziestolatkiem. Nic już nie wiem, za niczym nie nadążam. Do dziś do końca nie wiem (przysięgam!), kto to jest hipster. Nie rozpoznaję też popgwiazdek naszej umiłowanej ojczyzny, których wizerunki widnieją na wielkich szmatach – zwanych reklamami wielkoformatowymi – zasłaniających każdy kawałek architektury w Polsce. Schronienia szukam w Operze Narodowej, ale nawet tam, w arcypolskiej Halce Stanisława Moniuszki w reżyserii Natalii Korczakowskiej, nic nie szumi na gór szczycie, bo nie ma ani jodeł, ani szczytu. Zamiast nich jest wielka rampa dla rolkarzy. Panie premierze, jak żyć?
Mój przyjaciel, przegięty jak Lukrecja z Lubiewa Witkowskiego, powtarza mi coraz częściej: „Nie przejmuj się, kochana, wynajmiemy sobie w Krakowie kamienicę, wprowadzą się do niej same siostry i będziemy siedziały latem na balkonie, w kapeluszach z wielkimi rondami, i będziemy rozmawiały o prawdziwej sztuce, i będziemy szczęśliwe”. Ta wizja mojej niedalekiej przyszłości podnosi mnie na duchu. Jestem szczęśliwy na samą myśl.
Kultura, popkultura, lajfstajl. Co to znaczy? Gdzie przebiegają granice? Czy wszystko jest już „pop”? Strasznie mnie to męczy, dręczy, denerwuje. Zewsząd wyziera tandeta. Im gorsza, tym bardziej pop-ularna. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz zabiera kolejne pieniądze ważnym instytucjom sztuki w mieście (kryzys, proszę państwa, kryzys podobno) i przekazuje ich część na zorganizowanie koncertu zespołu disco polo Boys. Równie dobrze sama mogła wejść na scenę i zaśpiewać Jestem szalona. Szaleństwo ogarnia wszystkich. W poważnych mediach kurczą się działy kultury (lub zgoła znikają), a rozrasta się poppapka, której dano na imię lajfstajl.
Nie znoszę kultury masowej, bo zwykle nie ma ona żadnych ambicji (i proszę mi tu nie wyjeżdżać z popartem, Warholem i Ruschem, bo to zupełnie inna bajka), nie wytwarza absolutnie żadnej wartości naddanej, szczególnie w Polsce. To popkultura zamieniła muzykę w popszmirę, literaturę w harlekiny, prasę w tabloidy, a najbardziej popularną operą jest opera mydlana. Nic, co się podoba masom, nie może być wartościowe. Prawda? Tak? Nie? Że niby zbyt klasowo to brzmi? Może. Wbrew temu, co się mówi, kultura wysoka nie jest dla wszystkich (tu przepraszam „Krytykę Polityczną” i nowy „Przekrój”). I nie ma to nic wspólnego ze statusem społeczno-majątkowym. Większość słuchaczy radiowej Dwójki to ludzie z małych miejscowości, zarabiający bardzo przeciętnie. Dla nich Program Drugi Polskiego Radia jest oknem na świat, natomiast dla przeciętnego Polaka jest nim radio nadające z kopca Kościuszki w Krakowie. To ja już wolę zaciągnąć rolety.
Nie cierpię popkultury powodowany także czystym resentymentem. Zazdroszczę jej wszystkiego: piaru, skuteczności, budżetów, łatwości rozmnażania przez pączkowanie. Zostałem mimowolnie liskiem Maxa Schelera. Macham moją rudą kitą z niedowierzaniem, bo widzę, że zawsze znajdą się środki na koncert Maryli Rodowicz, a nie ma ich na zakupy dla gminnej biblioteki, na dofinansowanie Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego, nie ma dla Muzeum Sztuki Nowoczesnej, nie ma, nie ma, nie ma! Bo dla kogo to miałoby niby być? Dla jakiejś małej grupki ludzi? Tymczasem popkultura zabija nas, mnie powoli lub, jak by chciała większość, „is killing me softly”.
Mike Urbaniak (ur. 1981) – dziennikarz kulturalny, redaktor naczelny magazynu „WAW” i współprowadzący Programu Kultura w wielkim mieście w Programie Drugim Polskiego Radia. Pisze blog Mike and the City na portalu NaTemat.pl i cotygodniowe felietony na e-teatr.pl