//Post-artystyczny pejzaż//- o historii, literaturze i… niezrealizowanych projektach rozmawia ze Zbigniewem Liberą rozmawia Paweł Brożyński
Post-artystyczny pejzaż- o historii, literaturze i… niezrealizowanych projektach rozmawia ze Zbigniewem Liberą rozmawia Paweł Brożyński
HISTORIA
PAWEŁ BROŻYŃSKI: Zacznijmy przewrotnie od końca. Czy faktycznie nastąpił koniec sztuki krytycznej? Przekonuje Pana teza Adama Mazura, że tym momentem była Pańska wystawa w Zachęcie?
ZBIGNIEW LIBERA: Trudne pytanie. Wydaje mi się, że Adam Mazur skorzystał z pierwszego lepszego argumentu, jaki miał pod ręką, żeby tylko ogłosić z radością koniec sztuki krytycznej. Kiedyś przez przypadek spotkaliśmy się w Berlinie i on lansował ten pomysł. Wtedy nawet go wsparłem. Powiedziałem to, co tak bardzo chciał usłyszeć: tak, to jest koniec sztuki krytycznej.
W kontekście wystawy w Zachęcie?
Tworzący razem dość dziwną spółkę Mazur i Żmijewski zarzucali mi, że robiąc taką wystawę jak w Zachęcie, uśmierciłem się sam, unieważniłem swoje prace. Żmijewski mówił: „prace twoje są martwe, w gablotach”. Ale nie zgadzam się z tą opinią. Nie sądzę, aby wystawa uśmierciła prace. Przypuszczam, że niektóre z nich nie tak łatwo pójdą do lamusa, a opieram to na opinii poważnych ludzi. Na przykład Luiza Nader powiedziała o Obrzędach intymnych, że to jest praca, która nigdy się nie „umuzealni”. Dobrze działała zarówno w latach osiemdziesiątych, jak i działa obecnie. Wydaje mi się, że ten przypadek wystarczająco dobitnie pokazuje, że moja sztuka wciąż jeszcze ma się dobrze. Dwadzieścia pięć tysięcy ludzi, którzy przyszli na wystawę w ciągu dwóch miesięcy, także dobrze o tym świadczy. Może argument o frekwencji nie jest tutaj taki ważny, choć osobiście lubię myśleć o tym jako o pewnym fenomenie. Dawniej nigdy nie przypuszczałem, że na wystawę sztuki współczesnej w Polsce może przyjść dwadzieścia pięć tysięcy ludzi. Poza tym trzeba przyznać, że retrospektywa w Zachęcie stworzyła właściwie po raz pierwszy możliwość pokazania obok tych bardziej znanych rzeczy także prac z lat osiemdziesiątych, co dopiero dało szansę na poznanie mojej twórczości w pełniejszym wymiarze.
A co Pan dostrzegł, oglądając swoją retrospektywę?
Nie mogę tak naprawdę odpowiedzieć, bo nie mam wystarczającego dystansu. Oczywiście w trakcie prac nad wystawą, wszystko widziałem, ale nie miałem ani jednego momentu, kiedy mógłbym sobie zostać sam z wystawą i się sycić. Ale też, prawdę mówiąc, wcale tego nie szukałem, bo wstydziłbym się przed samym sobą tak się brandzlować [śmiech].
Fragment wywiadu. Całość znajduje się w drukowanej wersji „MOCAK Forum” nr 1 (1/2011)