//Psychika artysty jest zbliżona do psychiki seryjnego mordercy// O fascynacji zbrodnią i zbrodniarzami z Dannym Devosem rozmawia Monika Kozioł
Psychika artysty jest zbliżona do psychiki seryjnego mordercy O fascynacji zbrodnią i zbrodniarzami z Dannym Devosem rozmawia Monika Kozioł
Monika Kozioł: Poświęciłeś wiele prac seryjnym mordercom i zbrodniom. Z czego wynika ta fascynacja?
Danny Devos: Najwcześniejsze moje wspomnienia związane z fascynacją zbrodnią i zbrodniarzami sięgają początku lat 60. – dotyczy to zwłaszcza zamordowania Johna F. Kennedy’ego przez Lee Harveya Oswalda. Stwierdziłem, że skoro zabił człowieka, którego tak lubiano, musi mieć w sobie coś szczególnego. A ponieważ kilka dni później sam został zastrzelony, oba zdarzenia zyskały w mojej dziecięcej wyobraźni wymiar heroiczny. Później podobne odczucia wywoływały we mnie wieści o Dusicielu z Bostonu czy Dusicielu z Lewego Brzegu (w Antwerpii). Odtąd ta fascynacja po prostu mi towarzyszyła, a bardziej się rozwinęła, kiedy zacząłem działać jako performer i muzyk sceny industrialnej. Artyści z kręgu muzyki industrialnej chętnie zwracali się ku tematowi zbrodni, masowych zabójstw itp.
Podczas kręcenia wideo promującego wystawę Zbrodnia w sztuce, na której przedstawiamy dziewięć twoich prac, powiedziałeś, że psychika artysty jest zbliżona do psychiki seryjnego mordercy. Skąd to porównanie?
Sądzony w 1965 roku za popełnione zbrodnie, Dusiciel z Lewego Brzegu oświadczył: „Nie mam wyrzutów sumienia, nie znoszę tych ludzi”. Miał wtedy 18 lat, był wyluzowanym chłopcem, modsem, uganiał się na motocyklu. Gdy zaczynałem swoje performansy – w latach 70. – miałem podobne podejście do życia. Już na początku lat 80. opublikowałem w naszym czasopiśmie „Force Mental” tekst Crime vs Art, wskazując analogie między kreatywnością mordercy i artysty[1]. Zacząłem czytać biografie morderców, potem prace psychologiczne i podręczniki profilowania. Wkrótce okazało się, że nie jestem osamotniony w tym myśleniu. Colin Wilson, autor tekstu zamieszczonego w katalogu wystawy Zbrodnia w sztuce, był chyba jedną z pierwszych osób potwierdzających te związki w źródłach, na które się natknąłem. Potem okazało się, że artyści, zabójcy bez motywu, naukowcy i myśliciele religijni należą do jednego typu psychicznego czy też kategorii. Myśli, zachowanie i działania takich osób są podobne, ale rzecz jasna odmienne pod względem skutku, zwłaszcza w kontekście tego, jak kierujemy naszym społeczeństwem i jak organizujemy je w ciągu wieków. Zasadniczo jednak analogię tę można dostrzec w zjawiskach i zdarzeniach tak nieuchwytnych jak impuls czy natchnienie, poszukiwanie ofiary lub rozmyślanie nad formą i kolorem, akt zabójstwa bądź tworzenie dzieła sztuki, uspokojenie lub melancholia i wreszcie nieustanne powtarzanie danej czynności, mimo że nie puentuje się ona w żaden sposób ani też nie prowadzi do zaspokojenia.
W twórczości wykorzystujesz treść swojej korespondencji z mordercami skazanymi na karę śmierci lub dożywocia. Od kiedy ją prowadzisz i jak ona przebiega? W jaki sposób dobierasz adresatów?
Moja korespondencja ze skazanymi seryjnymi zabójcami zaczęła się w 1987 roku. Napisałem do kilku belgijskich i amerykańskich morderców, którzy zaciekawili mnie z jakichś względów, i uznałem, że zechcą odpowiedzieć. Trwało to do roku 1994. John Wayne Gacy vel Morderczy Klaun, na przykład, zaintrygował mnie, bo w więzieniu zajął się malarstwem. Mam dwa jego obrazy i znalazłem się w wydanej przez niego książce o osobach, które do niego pisywały. Został stracony w 1994 roku. Swego czasu w ośrodku kultury naprzeciwko więzienia, w którym osadzono Dusiciela z Lewego Brzegu, stworzyłem kilka prac jemu poświęconych. Korespondencja ta nigdy nie jest głównym tematem moich dzieł, aczkolwiek nieraz stanowi twórczy bodziec. Można powiedzieć, że tworząc pewne prace lub performansy, rozmyślnie stosowałem opisane wyżej analogie. Raz nawet zrodziła się silna więź między mną a mordercą; dwa duże portrety – mój i Dusiciela z Lewego Brzegu – powiesiłem tak wysoko na murze ośrodka kultury, by mógł on oglądać je z okna więziennego.
W Archiwum MOCAK-u znalazłam twoją korespondencję z Maszą Potocką na temat twojej wystawy indywidualnej Czerwony Pająk z Katowic w Galerii Potocka. Jest tam, między innymi, opis projektu Jockel: True Crime Art. Napisałeś: „Wciąż »staję się«, szamocę między sztuką i zbrodnią, dobrem i złem, radością i makabrą, zachwytem i abominacją. Oprócz markiza de Sade’a historia nie zna jednostki czynnej na polu zarówno zbrodni, jak i sztuki, a cóż dopiero w takim samym stopniu oddanej tym dziedzinom. Za dwa miesiące mam stać się punktem stopienia ich”. Jak oceniasz ten projekt z perspektywy czasu?
By zrealizować projekt Jockel, zamieszkałem na kilka miesięcy w Niemczech, gdzie większość czasu mogłem poświęcić temu jednemu przypadkowi. Joachim Kroll zabił w ciągu ponad 20 lat 14 osób, w większości małe dziewczynki. Zebrałem z różnych archiwów wszystkie artykuły prasowe dotyczące tej sprawy, pisałem do oficerów śledczych, dziennikarzy oraz kilku osób i instytucji, by uzyskać wszelkie dostępne informacje. Jeździłem do miejsc, w których mieszkał i popełnił zbrodnie. Można więc powiedzieć, że niemal wszedłem w jego skórę.
Jockel był zdecydowanie najlepiej udokumentowany ze wszystkich moich projektów. Zaowocował kilkoma bardzo dobrymi performansami oraz instalacjami. Niektóre prace zachowały się i nadal robią oszałamiające wrażenie. Performansy te, zdjęcia wykonane w miejscach zbrodni, wciąż należą do największych moich dotychczasowych osiągnięć.
W opisie projektu znajduje się też informacja, że planowałeś odwiedzić miejsca, w których Jockel (seryjny morderca Joachim Kroll) popełnił zbrodnie – by wnikliwiej zrozumieć jego osobowość. Jak to przebiegało?
Joachim Kroll był mordercą, który przemierzał ulice w poszukiwaniu ofiar bardzo długo. Niektórzy nazywali go Łowcą z Ruhry, bo szukając ofiar, przemierzał wielkie połacie rejonu rzeki Ruhry – zawsze środkami komunikacji publicznej. Zbrodnie popełniał jednak zwykle na wsi. Umiejscowiłem te punkty na podstawie danych z ponad 400 artykułów gazetowych i innych źródeł. Potem wyruszyłem, by je odnaleźć. Było to w roku 1993, ponieważ więc nie dysponowałem mapami Google i miałem ograniczone środki badawcze, zlokalizowanie pierwszego miejsca zajęło mi cały dzień. Szukałem tak długo i z tak wielkim zaangażowaniem, że dotarłszy tam w końcu i stwierdziwszy, że to mniej więcej tutaj, doznałem wyjątkowego uczucia. Teren ten przeobraził się jakby w miejsce uświęcone, jak Externsteine czy Stonehenge, gdzie odprawiano szczególne rytuały. Postanowiłem sam odprawić rytuał, aby ocalić coś z tej chwili i tego miejsca. Ustawiłem samowyzwalacz w aparacie, rozebrałem się do naga i położyłem się tam, gdzie – jak mi się wydawało – Kroll zamordował ofiarę. Poprzez kontakt z ziemią dokonała się jakby wymiana. Pobliskie drzewo było zapewne świadkiem obu zdarzeń, a może nawet wniknęła w nie część DNA zabójcy lub ofiary. Poczułem ten sam rodzaj poufności, napięcia i doznania, co morderca przed 20 laty. Byłem sam, byłem nagi, fotografowałem siebie, stawiając się w dość bezradnym położeniu. Gdyby ktoś się tam zjawił i zaczął zadawać pytania, znalazłbym się w niezręcznej sytuacji. Poza tym, używając wtedy aparatu, nie miałem pojęcia, jaki będzie rezultat.
Czy pracując nad kolejnymi projektami, odwiedzasz inne miejsca zbrodni?
Kiedy tylko mogę, odwiedzam konkretne punkty, którymi się zajmuję. Mogą to być miejsca, w których popełniono zbrodnię, ale także miejsca zamieszkania morderców lub w ten czy inny sposób związane z moimi zainteresowaniami. Czasem zdarza mi się zabrać stamtąd na przykład trochę ziemi. Część tych relikwii trafia też do moich prac, jak na przykład do cyklu Nowoczesna archeologia.
Twoja praca Czerwony Pająk z Katowic, należąca do zbiorów MOCAK-u, została zrealizowana specjalnie na wystawę w krakowskiej Galerii Potocka. Jak nawiązałeś kontakt z tą galerią?
Pracując nad projektem Jockel w Niemczech, wybrałem się na wernisaż wystawy współczesnej sztuki polskiej w Bochum. Na przyjęciu poznałem przypadkowo Marię Annę Potocką i opowiedziałem jej o tym projekcie. Przyjechała obejrzeć moją pracownię w Niemczech i wyraziła zainteresowanie projektem. Gdy prace powstałe podczas mojego tam pobytu pokazywano na kilku wystawach w Niemczech i Belgii, powiadomiłem ją i niedługo potem zaproponowała mi wystawę w swojej galerii.
Tematem tej pracy są zbrodnie popełnione przez Łucjana Staniaka. Dlaczego wybrałeś właśnie jego?
Po pierwsze, Staniak był, jak wiadomo, polskim seryjnym mordercą. Po drugie, należał też do Klubu Miłośników Sztuki, malował obrazy i na miejscach swoich zbrodni zostawiał wiersze. Poniekąd więc łączył już w sobie cechy artysty i zbrodniarza. Poza tym przestrzeń galerii była wymarzona dla instalacji, jaką planowałem. Chciałem zrobić instalację, która sama w sobie niosłaby poczucie zagrożenia. W pierwszym pokoju stał silnik elektryczny, pająk, a w drugim były wizerunki ofiar, przed którymi zwisały na sznurkach noże. „Odnóża” pająka stanowiły sznurki przeprowadzone między pokojami przez drzwi. Aby więc obejrzeć całą instalację, zwiedzający musieli czołgać się przez drzwi, choć było to trochę niebezpieczne, bo silnik szarpał sznurkami tam i z powrotem, by noże mogły podskakiwać przed zdjęciami.
Podczas instalowania prac na wystawie Zbrodnia w sztuce wspomniałeś, że fotografia obiektu Rękawiczki Eda Geina (rękawiczki imitujące ludzką skórę) krąży w internecie jako autentyczne zdjęcie rękawiczek uszytych przez mordercę. Czy jest to odosobniony przypadek, czy również inne twoje prace są uważane przez internautów za „oryginalne dzieła” zbrodniarzy?Praca Rękawiczki Eda Geina stanowi unikat z tego względu, że jest jedną z kilku zaledwie prac, które stworzyłem jako „rekonstrukcje” przedmiotów opartych na autentycznych artefaktach wykonanych rzeczywiście przez morderców. Rękawiczki są reprodukowane w książce A Quiet Man Michaela Farina. Być może tutaj tkwi źródło nieporozumień. Niemniej zdjęcie znajduje się na ponad 100 stronach internetowych, a na Tumblr jest udostępniane kilkaset razy jako „prawdziwy” artefakt Eda Geina. O ile wiem, nie dzieje się tak z innymi moimi pracami, aczkolwiek mogę się mylić…
Jesteś członkiem Bastard Art Gruppe. Proszę, przybliż nam wasze działania.
Bastard Art Gruppe (BAG) to fikcyjne ugrupowanie artystyczno-terrorystyczne inspirowane grupą Baader-Meinhof, zwaną też Frakcją Czerwonej Armii. BAG celowało we współczesne instytucje sztuki, które wykorzystują artystów. Publikowało biuletyny, broszury, plakaty i materiały propagandowe, które rozdawano anonimowo podczas wydarzeń artystycznych i wernisaży. Mieliśmy też kilka stron internetowych, blogów i kampanii mejlowych propagujących i dokumentujących akcje BAG[2]. BAG wywodziło się też od performansu Diggin’ for Gordon, realizowanego od 2006 do 2010 roku. Kopałem dół w nieujawnionym miejscu w Antwerpii. Nikt nie wiedział gdzie, ale za pośrednictwem webcamu można to było oglądać na całym świecie przez 24 godziny na dobę. Ten performans i kilka projektów satelitarnych promowała fikcyjna Bastard Art Gallery. Oryginalnie Kopanie odnosiło się do Gordona Matta-Clarka, a kilka pobocznych projektów i performansów – do innych artystów amerykańskiej awangardy lat 70., jak na przykład Dan Flavin, Terry Fox i Vito Acconci. Jako że instytucje sztuki uważały projekty Bastard Art Gallery za nieciekawe i bezwartościowe, BAG stopniowo znalazło źródło inspiracji w działalności wywrotowych ugrupowań lat 70., jak Grupa Baader-Meinhof i Czarne Pantery. Zamiast tworzyć jedynie „zbitki” ze sztuki awangardowej, BAG podjęło w swych działaniach silną krytykę wymierzoną w kilka instytucji artystycznych.
Jesteś znany także z działalności performerskiej. Czy ona też jest poświęcona zbrodni?
Część moich performansów wiąże się ze zbrodnią i psychiką mordercy. Moje obszerne badania i zainteresowanie zbrodnią minionych 30 lat prowadzą do wielu rzeczy, w które się angażuję. Niektóre performansy, na przykład cykl Zabójstwo… czy Sen dusiciela, bezpośrednio dotyczą pewnych zbrodniarzy, ale większość z ponad 160 performansów, które zrobiłem, nie jest poświęcona ściśle zbrodni. Podobnie jak moje utwory wizualne bądź muzyczne nie zawsze są ściśle jej poświęcone. Niemiej psychika artysty i mordercy są oczywiście zbliżone, a zatem można powiedzieć, że cała moja twórczość jest pełna takich odniesień czy też analogii.
Przełożył Paweł Łopatka
Monika Kozioł (ur. 1982) – absolwentka historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kierowniczka Działu Zbiorów MOCAK-u, odpowiedzialna m.in. za projekty wystawiennicze związane z Kolekcją, pełni także funkcję redaktora naczelnego „MOCAK Forum”.
Danny Devos (ur. 1959) – artysta belgijski, tworzy instalacje, wideo, performansy. Jego prace odnoszą się do historii prawdziwych zbrodni. Szuka twórczego podłoża stojącego za złem. Interesuje go zdolność człowieka do wyszukanego okrucieństwa. Od 1987 roku koresponduje z seryjnymi mordercami. Efekty tej wymiany listów wykorzystuje w swojej sztuce.