OutlineMocak_mobile_icon
Aplikacja mobilna
Zaplanuj wizytę w muzeum, sprawdź aktualne wydarzenia oraz zwiedzaj wystawy z mobilnym przewodnikiem.
Pobierz Zamknij
Przejdź do głównej treści
Languages

//Zaraźliwy obraz zbrodni. O książce Henry’ego Bonda// Lacan at the Scene Michał Płaczek

Zaraźliwy obraz zbrodni. O książce Henry’ego Bonda Lacan at the Scene Michał Płaczek

Zanim Henry Bond przejdzie do dokładnego wykładu swojej koncepcji analizy fotografii kryminalistycznej, przeprowadza czytelnika przez konieczny dla dalszego rozumienia obszar hermeneutyki obrazu fotograficznego. Pod sam koniec tego wprowadzającego rozdziału przywołuje pogląd Theodora Reika, psychoanalityka znanego dzisiaj głównie osobom zajmującym się psychoanalizą na co dzień, i do tego chyba raczej teoretycznie niż w charakterze praktyków. Bond przytacza pogląd Reika na temat sensu izolacji przestępców, ekstrapolując figurę sprawcy na rzeczywistość zbrodni jako taką. Sprawców zbrodni, pisał Reik, izoluje się, gdyż jest to forma kontroli i oczywistej represji namiętności właściwych każdemu człowiekowi – każdemu świadkowi. Uwięzienie zostało porównane do kwarantanny, a bycie częścią rzeczywistości zbrodni – do zaraźliwej choroby (s.24).

Czy dlatego, pyta Bond, izolujemy też społeczeństwo od widoku zbrodni? Od fotografii, które dokumentują morderstwo, jego ofiarę, ślady użytej agresji? W dyskursie dominującym ma co prawda swoje niezagrożone miejsce refren mówiący o zgubnym wpływie wszechobecnych wizerunków przemocy (w filmie, grach komputerowych, środkach masowego przekazu). Przeczy to stwierdzeniu Bonda. Ale tylko pozornie.

Poza stronami dla miłośników gore nie znam żadnego medium, które ukazywałoby rzeczywistość zbrodni i jej owoców, czyli martwych, zniszczonych, okaleczonych, zawsze wyglądających nieadekwatnie, zawsze budzących poczucie skandalu ciał. Również estetyce nagradzanych fotografii wojennych udało się wypracować język, który mówi do patrzącego. Kiedy nawet najgorszy koszmar jest nam przekazywany za pomocą uporządkowanego języka, jest już produktem sublimacji i staje się czytelny. Język jako istoczenie bycia jest siłą wyzwalającą jednostkę z jej cielesnej zwierzęcości. To, co zostaje z człowieka po odjęciu języka, to w dojrzałej teorii Lacana Realne. Realne nie mówi. Realne jest. Gdyby odnieść ten twór do myśli freudowskiej, należałoby powiedzieć, że Realne jest tym, co wyraża siłę, która zarejestrowana przez psychikę, staje się popędem.

Widok zbrodni nie jest jej doświadczeniem. Patrzący ma jednak bezwarunkową zdolność do empatii, co sprawia, że widok ciała, które zostało zdewastowane, szokuje go. O tym niezwiązanym z wolą współodczuwaniu wiele się w ostatnich latach pisze w literaturze poświęconej namysłowi nad szeroko rozumianą performatyką, od teorii teatru i teatralności po rewizję poglądu Chomsky’ego na anamnezę jako źródło gramatyki. Odkrycie na początku ostatniej dekady ­minionego stulecia istnienia i funkcji neuronów lustrzanych ma znaczący wpływ na naszą wiedzę o funkcjonowaniu człowieka oraz o pewnych elementach źródeł jego zdolności do pracy twórczej.

Fotografia jako narzędzie dokumentacji jest rzecz jasna uwarunkowana pewnymi niedającymi się wyrugować schematami dyskursywnymi (konwencjami) – od co najmniej pół wieku wiemy, że „niewinne oko nie istnieje”. Niemniej kiedy nie chodzi o niewinność patrzenia, tak jak nie ma to żadnego znaczenia dla fotografii kryminalistycznej, te czynniki należące do milieu kulturowego obrazu przestają nas interesować.

Interesuje nas natomiast to, że kiedy takie skażenie konwencjonalne pominąć, nie znajdziemy w fotografii policyjnej formy, o której mowa była powyżej – uporządkowanego języka, komunikatu estetycznego. Fotografia forensyczna jest obrazem Realnego. Jest obok obrazów takich jak te przechwytywane przez sondy medyczne czy aparaty RTG wytworem zaawansowanej kultury, któremu jest do Realnego najbliżej.

Jeżeli nie ma języka, nie ma też bariery bezpieczeństwa. Zdjęcia ofiar nie mieszczą się w polu tego, co dozwolone w szeroko rozumianej umowie społecznej. Taka umowa obowiązuje w wystawianiu na widok publiczny, odkąd reprezentacja stała się przedmiotem świadomego namysłu i praktyk społecznych, jak to miało miejsce przy świątecznych realizacjach tragedii podczas Wielkich Dionizji. Dziś słowo „obscena” wiązane jest ze zgorszeniem, co nie jest przecież niewłaściwe, jest tylko zubożające. Treści prezentujące spółkowanie lub czynności układu pokarmowego nie są jedynymi, których nie umieszczamy na scenie. Stąd też mit Grand Guignol czy mitologizacja zjawiska snuff movies – mitologizacja tak daleka, że niektórzy w ogóle podają istnienie snuffu w wątpliwość. Nie wiem, czy istotnie można zlecić wykonanie filmu ukazującego pozbawienie kogoś życia na zamówienie. Wiem tylko, bo widziałem dużo takich materiałów, że osoba zainteresowana zobaczeniem autentycznego umierania może odnaleźć nagrania tego typu bez problemu. Nie sprawia trudności dotarcie do filmu, na którym zabicie mężczyzny młotkiem nagrali trzej młodociani sprawcy z Dniepropietrowska. To nie wyjątek – równie łatwo znaleźć można nagranie z nieudolnej dekapitacji siostry mężczyzny, który wszedł w konflikt z kartelem narkotykowym, i dziesiątki podobnych (członkowie mafii narkotykowych wykorzystują takie materiały również jako sposób na ostrzeżenie innych przed nierespektowaniem ich zasad). Jednak mimo że można do takiego snuffu dotrzeć bardzo łatwo, jest on umieszczany na stronach, które opracowywane są graficznie i tekstowo z silnym podkreśleniem półjawności, pokątności procederu udostępniania. Są to więc obscena par ­excellence, znacznie bardziej niż strony pornograficzne (te zawierające treści legalne).

Satysfakcjonujący dostęp do treści akt śledztw i postępowań sądowych również jest ściś­le reglamentowany. Bond wspomina zresztą, że zdarzyło się, że już po tym, jak zapoznał się z pewnym zestawem dokumentów złożonych w National Archive w Londynie przy próbie ponownego przejrzenia ich, dostał nie tylko odmowę, ale też wezwano go na rozmowę z nieumundurowanymi funkcjonariuszami. Było to już po tym, jak został dyskretnie wyproszony z głównej czytelni w niewypowiedzianym celu uniknięcia konfrontacji niewinnych czytelników z drastycznymi obrazami. Wracając do Reika, każdy, kto obcuje z rzeczywistością zbrodni, musi zostać poddany kwarantannie, by nie zarazić innych zbytnią bliskością z najintensywniejszymi emocjami. Mordercze fantazje, fantazje o okaleczaniu, krzywdzeniu i eliminowaniu innych, nie są bowiem domeną ludzi nazywanych „zwyrodniałymi”. Jak wiemy, dzięki wysiłkowi psychoanalityków, są to treści psychiczne właściwe człowiekowi od pierwszych dni życia i nigdy nie zostają one usunięte z obrębu psychiki. Zgodnie z podstawowym rozpoznaniem teoretycznym Melanie Klein, te niszczycielskie, nienawistne namiętności są w największym stopniu udziałem niemowląt. Proces rozwoju psychicznego w dużej mierze oparty jest na wytwarzaniu kolejnych, coraz bardziej złożonych (i współzależnych) sposobów tłumienia, neutralizowania bądź przeistaczania negatywnych treści psychicznych w pozytywne, reparacyjne, czyli literalnie twórcze.

Henry Bond wybrał metody przynależne innej szkole psychoanalitycznej, późniejszej niż teoria Klein czy jej rówieśników. Głosząc hasło „powrotu do Freuda”, Lacan dokonał krytycznej rekonstrukcji freudyzmu i za punkt wyjścia dla poznania analitycznego przyjął mowę i mówienie analizanta, wprost sprzeciwiając się zarówno biologizującym tendencjom badaczy takich jak Otto Fenichel, jak i tych analityków, którzy przyjmując paradygmat zorientowany na analizę relacji z obiektem, w swoich interpretacjach przywiązywali wagę do fantazmatów/obrazów – to jest do Wyobrażeniowego oraz do acting out analizanta (acting out to w najwęższym znaczeniu zrepresjonowany temat psychiczny, który objawia się w działaniu podmiotu, a nie w jego mowie). W ciągu kilkudziesięciu lat Lacan stworzył obszerny korpus teoretyczny oraz wiele innowacji technicznych znacząco zmieniających przyjęty powszechnie setting.

Wybór psychoanalizy jako metody badawczej w polu rozważań kryminologicznych jest ze strony Henry’ego Bonda aktem odwagi. Nie ma chyba drugiego obszaru równie zdominowanego przez stojącą ideologicznie w całkowitej sprzeczności z psychoanalizą doktrynę psychologii behawioralnej. Psychoanaliza widzi w behawioryzmie tchórzliwy redukcjonizm; behawioryzm widzi w psychoanalizie niespełniający specyficznie określonych rygorów naukowości obszar spekulacji, bliższy ­literaturze niż psychologii i często dla reputacji psychologii szkodliwy. Stąd pytanie autora: „Co by się stało, gdyby Jacques Lacan został funkcjonariuszem wydziału zabójstw?” (s. 1), w tym samym momencie Bond pyta też: „Co by się stało z naszym myśleniem o badaniu zbrodni, gdybyśmy nie byli profilerami?”. Czy psychoanaliza daje możliwości poszerzenia wiedzy o zbrodni o wiedzę, jakiej profilowanie behawioralne nie może przynieść?

Najogólniejszy podział typologiczny miejsc zbrodni wyróżnia miejsca działania sprawcy zorganizowanego albo niezorganizowanego. Podobnie sklasyfikowane są motywy zabójstw. Pierwszą grupę stanowią zabójstwa na tle seksualnym, drugą – motywy urojeniowe, trzecią – ekonomiczno-rabunkowe, a dalej: emocjonalno-afektywne, w tym działanie z zemsty i działanie w poczuciu krzywdy, i urazy oraz działanie w poczuciu zagrożenia. Motywy mogą ze sobą współwystępować, i tak najczęściej jest. Szczególnie w przypadku motywów emocjonalno-afektywnych mamy do czynienia z niemal nieograniczonym zbiorem wariantów.

Mając to na uwadze, Henry Bond proponuje inny model typologiczny. Jest on oparty na Lacanowskiej typologii struktur psychopatologicznych, dzielącej je na psychotyczne, perwersyjne i neurotyczne. Analogicznie – pisze autor – możemy posegregować typy miejsc zbrodni (a razem z nimi i samych zabójstw).

Bond nie stawia przy tym sprawy tak radykalnie jak niektórzy lacanowscy klinicyści, którzy stoją na stanowisku, że współczesna psychiatria jest wroga psychoanalizie i opiera się na błędzie polegającym na mnożeniu jednostek ­chorobowych w oparciu o symptomatykę jako odrębnych fenomenów w miejsce głębokiego namysłu nad strukturą umysłowości pacjenta. Naczelnym celem ataków (nie tylko zresztą psychoanalityków, ale choćby i postfoucaultowskiej lewicy) jest DSM (Diagnostic and Statistic Manual of Mental Disorders), aktualizowana co kilkanaście lat naczelna publikacja Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, zbierająca najlepszą wiedzę na temat form i rozumienia zaburzeń psychicznych. Bond w całej swojej książce wykazuje zdrowy dystans do każdej ortodoksji. Można jego wywodowi zarzucić, że jak na książkę z nazwiskiem Lacana w tytule samego Lacana nie ma tu tak wiele. Autor unika uciekania się do rozważań metateoretycznych, stawiając na klarowność i konkretną przydatność hermeneutyczną terminów i struktur zaczerpniętych zarówno z wczesnej, jak i późnej myśli francuskiego psychoanalityka. Stąd autor swobodnie cytuje też definicje zawarte w DSM (z IV wydania) wtedy, kiedy wzbogacają one wywód o celne i lapidarne informacje o przebiegu zaburzeń psychotycznych, z zaburzeniami ze spektrum schizofrenii na czele (rozdział IV książki). Przejrzystość, jaka przyświeca sposobowi pisania Henry’ego Bonda o świecie zapośredniczonym przez lacanowskie rozumienie człowieka-w-świecie, pokazuje, że nawet w przypadku wielkiej filozofii redukcja nie musi oznaczać redukcjonizmu.

Ograniczając liczbę kontekstów (Bond nie pisze na przykład o Lacanowskim heglizmie, a wspominając esej o de Sadzie, nie przywołuje Kanta), autor skupia się na wykreowaniu sposobu odruchowego myślenia psychoanalitycznego, w którym intuicje zamiast do stereotypów i znanego wiodą niezmiennie do metod rozumienia. Praca przywoływania znanego i podobnego zostaje wyparta przez pracę wyłaniania sensów z syntezy dostępnych znaków w Lacanowską wiedzę (savoir), wniesiony materiał.

Wiedzy psychoanalityka Lacan poświęcił cały rok swojego seminarium, krystalizując przez ten czas konsekwencje prostego założenia: analityk wie tyle, ile powie/wniesie analizant. W przypadku miejsca zbrodni wiemy tyle, ile pozostawi po sobie sprawca.

Ponieważ metoda psychoanalityczna zorientowana jest na hermeneutykę nieświadomego, w pierwszym rzędzie koncentruje się na tych sferach, w których dostęp do nieświadomości jest stosunkowo ułatwiony, to jest na snach, fantazmatach, marzeniach, niecenzurowanych skojarzeniach, by stopniowo za ich pomocą przechodzić od fantazji świadomych do ukrytych pod nimi fantazji nieświadomych, od treści jawnych do niejawnych, czyli od produktu do substratu, od środowiska graficznego do systemu operacyjnego.

Jaki jest więc materiał składający się na perwersyjne miejsce zbrodni? Bond zwraca uwagę, że perwersja jest działaniem, które jest podejmowane zawsze w relacji do Innego, do jego obserwującego i wszechwiedzącego, nieludzkiego spojrzenia. Ja czynię i wiem, że Inny mnie widzi; Inny mnie widzi i wie, że ja, czyniąc, czynię na jego oczach. Inny widzi – ja czynię – ja czynię, bo Inny to widzi. Jest więc perwersja grą, w której stawką jest zasłanianie tego, co odsłonięte i vice versa. Na reprodukcjach zdjęć perwersyjnych miejsc zbrodni znajdujemy zwłoki i ich karykaturalną, sardonicznie nihilizującą podobiznę w pornograficznej pozie. W pomieszczeniu nie ma nikogo żywego; pomieszczenie jest pełne spojrzenia. W opowieści perwersyjnej nic nie jest tym, czym się zdaje. Dlatego też tak wyraźnie na niektórych z tych zdjęć manifestuje się fetysz, o którym Jean Clavreul pisał, że jest tym, co poprzez swoje bycie substytuuje właściwy sferze prag­nienia brak (s. 58). Jak wiadomo, Lacan zakładał, że prag­nienie nie ma obiektu, zatem wprowadzenie fetyszu jest działaniem obliczonym na ujarzmienie pragnienia w kateksji (obsadzeniu) i odgrywanie go, zamiast uwolnienia i przeżywania.

Widać wyraźnie, że perwersyjne miejsce zbrodni jest najwyraźniej tym, co można nazwać sceną zbrodni (tłumacząc wprost angielskie crime scene). Co ważne, mówiąc o crime scene w tym kontekście, nie jesteśmy precyzyjni, tłumacząc to jako „miejsce zbrodni” – zbrodnia perwersyjna jest często popełniana w innym miejscu niż miejsce ujawnienia zwłok, które zostaje uwiecznione na fotografii forensycznej. Miejsce ujawnienia zwłok – miejsce, w którym spojrzenie innego (osoby, która tam trafi) pokryje się ze spojrzeniem Innego (Prawa, Sensu, Języka, Kultury…).

Przeciwne wrażenie odnosimy, patrząc na psychotyczne miejsce zbrodni (miejsce psychotycznej zbrodni). Widzimy na nim nieporządek. Znaki są pokawałkowane, jak powiedziałaby Hanna Segal, „słowa są użyte jak obiekty [fizyczne – przyp. M.P.]”, w chaosie słychać dziesiątki współbrzmiących, urwanych głosów.

Chaos determinujący miejsce psychotycznej zbrodni mieści też w sobie charakterystyczną, jak ukazuje to lacanowskie rozumienie, cechę psychozy, jaką jest jawność. Autor przytacza słowa ­Bruce’a Finka, wybitnie zasłużonego dla kultury anglosaskiej popularyzatora myśli Jacques’a Lacana: „W psychozie nic nie jest represjonowane, a zatem nie ma potrzeby skrywania tajemnicy” (s. 29). Na marginesie czuję się w obowiązku dodać, że przy okazji zainaugurowanej właśnie polskiej edycji Seminariów Lacana zdecydowanie warto byłoby wydać prace Finka; jego talent do klarownej egzegezy najbardziej nawet obskuranckich pasaży „francuskiego Freuda” jest dla wielu początkujących adeptów lacanowskiej psychoanalizy bardzo cenny. Spośród pism Finka na razie polski czytelnik zapoznać się może ze specjalistycznym Klinicznym wprowadzeniem do psychoanalizy lacanowskiej. Sądzę, że pozostałe książki tego autora są dobrą alternatywą dla popularnych nad Wisłą prac Slavoja Žižka. Ten ostatni, nota bene redaktor serii, w której ukazała się Lacan at the Scene, jako czołowy przedstawiciel tak zwanej słoweńskiej szkoły psychoanalizy, przekazał polskiej akademii autorską, ale w moim przekonaniu poważnie skażoną intelektualnie wizję tego, czym jest psychoanaliza według Lacana. Nie wchodząc w filozoficzne detale, ogólnie można tu zasygnalizować, że kluczowy dla odrębności czytania Lacana przez Žižka jest wybór modelu heglizmu (Lacanowski Freud zawsze zorkiestrowany jest z Heglem i ­Heideggerem, jednak bezwzględnie pamiętać należy, że czytanie Hegla jest szalenie zróżnicowane i rozciąga swój ambitus od marskistowskiego heglizmu materialistycznego, najbliższego Słoweńcowi, przez Kojève’a, który nacisk położył na fenomenologię dychotomii Pana i Niewolnika, tworząc podwaliny poststrukturalistycznego rozumienia inności i indywiduacji, aż po Lévinasa, który nadał heglowskiemu gmachowi charakter metafizyki, w której prymat ma sens teologiczny).

Wracając do psychozy, zwróćmy się ku syntezie dwóch wymienionych symptomów, czyli chaotyczności i jawności. Chaos możemy rozumieć na trzy sposoby. Może być on stanem braku porządku – tak postrzegany jest najbardziej intuicyjnie. Możemy jednak w każdym chaosie, jeśli przesunąć ciężar istotowości z nieuporządkowania na to, co jest nieuporządkowane, czyli na elementy zbioru (zbiór pusty – Ø – nie może być chaotyczny ani uporządkowany), dostrzec ślad po istniejącym uprzednio porządku. To drugie, mniej oczywiste znaczenie chaosu. Nazwiemy je na potrzeby tego szkicu rozumieniem przejściowym, jako że łączy ono chaos-nieporządek z chaosem rozumianym na trzeci sposób, jako inny porządek. Spektrum psychotyczne nie zawiera się w żadnym z tych pól z osobna. Psychoza jest bowiem ciągłym procesem, w przeciwieństwie do perwersji, która, jak wspomnieliśmy, objawia się między innymi wymuszeniem kateksji na fetyszu. Stąd chaos psychotyczny jest i nieporządkiem, bo agresywnie rozdziera rozpoznawalny porządek na strzępy (por. Lacanowskie definiowanie objawiania się agresywności w psychoanalizie), i śladem po porządku (elementy funkcjonujące w umyśle psychotycznym są, pomijając reprezentacje Realnego w postaci słownej sałaty i fonemów wydawanych dla samego brzmienia, rozszczepionymi i niepowiązanymi elementami porządków rzeczywistości kulturowej, na co silny nacisk kładli Félix Guattari i Gilles Deleuze w swoim Anty-Edypie), i wreszcie jest zastąpieniem porządku zrozumiałego porządkiem urojeniowym, idiosynkratycznym. Te metastazy pozostają w ciąg­łym ruchu, zaś znaczenia są przygodne. Psychoza w rozumieniu psychoanalitycznym polega przede wszystkim na niemożności zniesienia związków pomiędzy obiektami i na ciągłym owych związków atakowaniu. Jest to strukturowość drastycznie odwracająca się od indywiduującej funkcji edypalności. Tę ostatnią trzeba minimalnie dookreślić, naszym celem nie jest bowiem ukrywanie się za enigmatycznie brzmiącymi profetyzmami. Pamiętajmy, że kiedy mowa jest o strukturach (matczynej, ojcowskiej, edypalnej itd.), nie mówimy o nich jako o fenomenach regresu do wyrażalnej historyczności podmiotu. Takie rozumienie jest mylące i wulgaryzuje sens rewizji psychoanalitycznej. Słowem, nie interesuje nas, czy i kiedy kompleks Edypa miał miejsce, interesuje nas jedynie, w jaki sposób edypalna struktura działa w umysłowości analizanta. Esencją kompleksu Edypa jest indywiduacja (istoczenie ja) poprzez odnoszenie się do uświadomionego pragnienia innego. Ja pragnie być obiektem pragnienia matki, którym to obiektem jest, jak sobie w edypalnym momencie uświadamia, ojciec. Ja pragnie więc zastąpić ojca, którego postrzega też w fantazmacie sceny pierwotnej jako zagrożenie dla matki. Ojciec ma to, czego pragnie matka. Ja też pragnie to mieć, ale w tym pragnieniu uświadomiony jest brak, to jest ja nie ma tego, co ma ojciec, a czego pragnie matka. Ja pragnie więc mieć to. Koncentrując się na tym (fallusie), ja chce być w pozycji bycia celem pragnienia matki, a w rezultacie tego odkrycia (odkrycia pragnienia) kieruje swoje pragnienie na pragnienie matki, to jest pragnie pragnienia matki. W ten sposób zawiązuje się rama porządku, Prawa i symbolu. Z amorficznej, semiotycznej masy formuje się tkanka dojrzewania psychicznego, czyli symbolizowanie poddane Prawu. Psychotyczne ja nie zgadza się na takie oddzielenie od niezróżnicowanego otoczenia, kieruje więc swoje siły na uspójnione postaci języka, kreując z nich fałszywą pierwotność. Ponieważ jednak ta tanatyczna agresja jest nie do wytrzymania, wyparcie maskuje częściowo wstępną motywację podmiotu i pozwala bliznom  pokrywać się monstrualnym, fałszywym porządkiem urojeniowym. Urojenie jest zatem formą rozładowania trwogi, jaką budzi zwrot od bycia do destrukcji.

Perwersyjna teatralność i psychotyczna jawność dopełnione są przez groźny świat neurozy.

Neurotyczny sprawca to człowiek głęboko nieszczęśliwy, ofiara sił, których intensywność przerwała obronną infrastrukturę ego i sprowadziła na nie zagrożenie, kryzys. Bohaterka Rozamundy Elfriede Jelinek mówi o tym ­najpiękniej:„Niestety, woda wdarła się w moje ciało”.

Neurotyk jest tak udręczony przez represjonujące go siły, że staje się osobą wyczerpaną, jego energia psychiczna, zamiast kierować się ku życiu, twórczości i miłości, wypala się, utrzymując ja w jego permanentnie zagrożonym kształcie.

Jedną z tych sił jest nierozwiązywalne poczucie winy. Podczas gdy ja perwersyjne obsadza pragnienie na obiekcie-fetyszu, ja neurotyczne utożsamia pragnienie z jego brakiem obiektu. Nie jestem pewien, czy Lacan zgodziłby się z takim postawieniem sprawy, jednak nie mam zarazem poczucia, że przekraczam tu granice ortodoksji jakiegoś myślenia. Nieświadome utożsamienie prag­nienia z brakiem, stymulowane przez nadmiernie intensywny zakaz, skutkuje w moim odczuciu powstaniem tożsamości pomiędzy wydarzeniem pragnienia a koniecznym zakazem. Regulacja i dostosowanie, akulturacja, czyli funkcje superego, są w mechanizmie psychicznym neurotyka obdarzone większą władzą, niż jest to konieczne dla bycia w międzyludzkim świecie kultury. Prawo przestaje reprezentować porządek, czyli możliwość, a przeradza się w zamknięcie, uwięzienie, kontrolę. Umysł neurotyka to państwo policyjne. Świat jest wrogi – wymierzony przeciwko ja. Przestrzeganie prawa reprezentują nieprzebrane rzesze agentów niedających się już rozpoznać służb jawnych i tajnych. Tylko oni znają Prawo. Ja nie wie, co jest dozwolone, a co jest przestępstwem, nie wie więc, kiedy do jego drzwi zapukają stróże tego Prawa i wyegzekwują należną karę. Dla neurotyka rzeczywistość Kafkowskiego wymiaru sprawiedliwości nie jest ani trochę hiperboliczna. To hiperrealizm.

Zgnębiony przez własne wnętrze, na każdym kroku raniony przez otoczenie neurotyk żyje w lęku przed tym, co represjonowane, a więc przed wolnym pragnieniem. Wspominaliśmy już wyżej, że ludzkie pragnienia muszą być przez psychikę obezwładniane, gdyż są zbyt silne i zbyt przerażające, by się z nimi konfrontować. Własna krwiożerczość, anihilizująca furia, rozkosz uwolnienia się przez zabijanie, ćwiartowanie, pożeranie i zatruwanie kałem i moczem, dla niemowlęcia emocje i doświadczenia codzienne, dla dorosłego są przerażające.

Jeżeli zapory utrzymujące powódź pragnienia wokół murów prześladowanego ego się przerwą, zanim ulegną autoreparacji (równoznacznej z jeszcze potężniejszym pogłębieniem lęku i poczucia winy), kierują niekontrolowanie siłę zniszczenia na obiekty identyfikowane (świadomie lub nie) jako nienawistne. To, że często są to obiekty miłości i troski (osoba najbliższa albo własne ciało, zdrowie, życie), jest podyktowane ambiwalentną logiką prześladowania-i-rozszczepienia (tu odwołuję się wprost do teorii Melanie Klein przez pojęcie pozycji paranoidalno-schizoidalnej).

Na zdjęciach forensycznych, reprodukowanych w ostatnim rozdziale książki, Bond dopatruje się w materiale dowodowym śladów neurozy. Zwraca uwagę na detale, które mogą być niezrozumiałe (i nieświadomie fascynujące, a więc – „szalone”). Pokazując sceny domowych tragedii, zbrodni popełnionych w afekcie, Bond każe nam zwrócić uwagę na elementy wskazujące na działanie zwane w kryminologii „wynagradzaniem” albo „rekompensatą” ofierze krzywdy. Te zwłoki są przez zabójcę  paradoksalnie chronione przed  skutkami jego czynów; ofiara nie jest poniżona, jak robi to z nią sprawca kierowany perwersją – jest obiektem troski i gloryfikacji. Jej tożsamość nie jest zaprzeczona, ciało nie jest zmasakrowane aż do zatarcia osobowych cech, jak ma to miejsce w przypadku zabójstw popełnianych w psychozie. Ofiary tych zabójstw często leżą spokojnie, jak gdyby spały. Sprawca podkłada swojej ofierze pod głowę poduszkę. Poprawia jej ubranie, włosy. Zostawia jej wodę do picia, przysmaki. Przypina do ubrania ulubioną broszkę. Włącza jej ulubioną muzykę. Kontaktuje się z obiektem wewnętrznym gestami troski i miłości, gestami, które mają ocalić kruche życie ofiary przed dewastacją.

To jeden przypadek. Kiedy indziej dostrzeżemy neurozę sprawcy dzięki obecności na miejscu zbrodni przemieszczonego elementu. Ostatnie omawiane w Lacan at the Scene miejsce zbrodni to kuchnia, dodajmy, zwyczajnie schludna, ­skromnie urządzona kuchnia przeciętnego angielskiego domu. Na zdjęciu uwieczniony jest dwukomorowy zlewozmywak. Od tej kuchennej zwykłości odcina się spoczywający w lewej komorze album ze zdjęciami rodzinnymi. Wielokrotne powiększenie pozwala nam dostrzec na jednym ze zdjęć dumny portret wojskowego w pełnym umundurowaniu. To, jak się wydaje, typowe zdjęcie z atelier fotograficznego. Pamiątka prestiżu i sukcesu członka rodziny.

Sprawca tej zbrodni, impulsywnego zabójstwa, na krótko przed jej popełnieniem został relegowany z armii w trybie dyscyplinarnym. Pozbawiono go wszelkich honorów. Możemy domniemywać, że od dłuższego czasu musiał żyć w napięciu, wstydzie, upokorzeniu i poczuciu winy. Tekst zdjęcia z albumu, ciężar powagi zapisanych w wizerunku przodka wartości, dopisał do prześladujących sprawcę znaczeń (symboliczne bankructwo) kolejne piętro, a pod jego ciężarem konstrukcja zawaliła się, miażdżąc tak ofiarę, jak i jej sprawcę, którego życie od tego momentu tak samo jest zakończone. Jest on zabójcą, ostatecznym wyrzutkiem. „Na świecie, ale nie dla świata”.

Dedukowanie treści i zasad wyobraźni drugiego człowieka to zajęcie wymagające wielorakiej ostrożności. Kto przekracza granicę społecznego dnia po to, by poznać rewers szczęścia i sukcesu, zostaje zarażony raz na zawsze. Widok zbrodni, jeśli patrzeć na nią uczciwie, unieważnia walutę społecznego kontraktu, ustalającego, co mieści się w formule decorum wspólnotowego życia, które jest konstruktem, chroniącym zbiorowość przed rachunkiem sumienia. Ponieważ psychoanaliza uczy nas, że nawet najusilniej ukrywana zbrodnia będzie nawiedzała żywych, dopóki nie doczeka się sprawiedliwości, wspólnota wyznacza ofiary zastępcze, które będą ponosić odpowiedzialność za sposób działania wszystkich. Metaforycznie opowiedziała o tym wspaniała amerykańska pisarka Shirley Jackson w swoim miniaturowym arcydziele  pod tytułem Loteria. Cała wieś spotyka się w tym opowiadaniu raz do roku celem przeprowadzenia tytułowej loterii. Nikt już dokładnie nie pamięta jej reguł, które ustalono dawno temu. Ktoś czasem sugeruje nieśmiało, że także przyrządy służące do losowania są już mocno sfatygowane. Loteria trwa jednak przez pokolenia jako potworny i konieczny rytuał wspólnego życia. Raz do roku wylosowana zostaje jedna osoba, jeden mieszkaniec wsi. Raz do roku jeden wylosowany mieszkaniec wsi zostaje zabity, by reszta mogła być bezpieczna i przetrwać ze sobą następne 12 miesięcy. Trudno wobec wszystkiego, co zostało napisane powyżej, o bardziej wyczerpującą puentę.